wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział 7

Meri:
          Uciekłam, tak jak kazała mi Ahsoka, gdy tylko padły pierwsze strzały. Ludzie oraz Gunganie oszaleli i zaczęli się przepychać w stronę wyjścia. W sekundę rozpętało się piekło. Starałam się dostrzec, gdzieś w tabunie ludzi, co się dzieje. Niestety jedyne co zobaczyłam to przerażone miny tubylców. Na placu zaczęły padać kolejne strzały. Co tylko jeszcze bardziej przeraziło mieszkańców. Razem z nimi uciekłam, choć nie miałam na to najmniejszej ochoty. Kiedy ludzie miotali się i rzucali na wszystkie strony, ja zastanawiałam się, co by się stało jakbym tam wróciła. Przez myśl przebiegł mi parę razy ten pomysł, ale za każdym razem, wyobrażałam sobie minę Ahsoki, i słowa, że znów jej nie posłuchałam. Tym razem miało być inaczej, zamierzałam jej udowodnić, że potrafię wykonywać polecenia. Znalazłam się po przeciwnej stronie miasta, niż miałam mieszkanie, a więc postanowiłam się chwilowo schować w barze, gdzie przebywało mnóstwo osób. Różniło się to miejsca od tego gdzie pracowałam. W szczególności idealną ciszą, którą przerywała tylko audycja radiowa. Siadłam na stołku i wsłuchiwałam się w spanikowany głos reporterki.
          Mówiła jedynie, że nie wiadomo, kto stoi za zamachem. Czy separatyści, czy terroryści, którzy mają coś przeciwko senator. Kobieta parę razy wspomniała o ''ukrytej togrutańskiej Jedi wśród tłumu'', która ocaliła życie Amidali. To, że nazwała Ahsokę Jedi, było zrozumiałe, niemniej jednak wkurzałam się to słysząc. Dopiero po godzinie dziennikarka miała dla nas sensowne informacje.
 - Drodzy państwo. Mam dobre informacje, atak dobiegł końca, a winowajcy zostali schwytani. - Na te słowa ludzie obok mnie, wznieśli radosne wiwaty. - Senator Amidala została odesłana do pałacu w eskorcie ochroniarzy. Bohaterska togrutanka podczas walki została poważnie ranna. - Jej głos stał się cichszy i ponury, a ludzie obok mnie także zamilkli. Wyglądali na przygnębionych, a ja co miałam powiedzieć? Ahs ranna? Wkurzyłam się to słysząc. Byłam wściekła.
 - Dziewczyna została odwieziona do szpitala, a medycy określają jej stan, jako ciężki. W tym momencie nastoletnia Jedi przechodzi operację i walczy o życie. Bądźmy dobrej myśli i trzymajmy za nią kciuki.
          Audycja dobiegła końca, a parę kobiet płakało nad losem Soki. Ja byłam wściekła, na to co się stało. Miałam ochotę zabić tych terrorystów. Wybiegłam na ulicę. Było na niej całkowicie pusto. Czułam się dziwnie obserwowana. Rozejrzałam się dookoła kilka razy, ale nic. Zaczęłam biegnąć uliczkami w kierunku wynajmowanego mieszkania. Starałam się nie myśleć o złych rzeczach i o tym, że Ahsoka jest w ciężkim stanie. Kiedy dotarłam na ulicę, którą kojarzyłam, zatrzymałam się by złapać oddech. Po chwili ruszyłam powolnym krokiem. Poczułam coś. Odwróciłam się w ostatnim momencie, by zobaczyć napastnika.  Chwycił mnie swoją wielką łapą za szyję i rzucił w pobliską ścianę. Z trudem zaczęłam łapać powietrze, a łzy wzbierały mi pod powiekami. Nie zdążyłam się pozbierać, a zamaskowany człowiek w kominiarce, znów mnie podniósł. Poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej, a oddychanie przychodziło mi z trudem.
 - Nie... Nie mam... Pieniędzy... - powiedziałam bez tchu, choć czułam, że nie chodzi mu o pieniądze. Nie wyglądałam na taką co jest dziana, ani w ogóle...
 - Oh, Meri. - Zaśmiał się złowieszczo, a mnie przeszedł dreszcz. Skąd on wie jak się nazywam - Nie chodzi mi o pieniądze, lecz o ciebie.
          Uniosłam głowę do góry i napotkałam wzrokiem parę przekrwionych oczu, które odsłaniała kominiarka. Mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, po czym z całej siły kopnął mnie w twarz. Poczułam odgłos łamanego nosa i krew na wargach... A później widziałam jedynie ciemność.












Tym pięknym akcentem kończymy. 
Przepraszam! Nie wiem jakim cudem tego nie dodałam! Miałam to dodać tydzień temu i zostawić was, bo wyjeżdżałam na wakacje. A tu dziś wchodzę i widzę nie dodany post. 

Wiem, że rozdział krótki, tak samo jak poprzedni, ale to tylko dlatego, że nie chce pędzić z akcją. Macie moje słowo, że następny będzie o wiele dłuższy.

Proszę piszcie komentarze :P
Oraz kolejny rozdział nwm kiedy się pojawi, będę teraz pisać coraz rzadziej, ale postaram się przynajmniej raz w tygodniu.

Dedykuje ten rozdział nowej czytelniczce: Natalie Witness





środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 6

Ahsoka:

          Przemierzam razem z Meri kolejną alejkę. Dziewczyna nie może wyjść z zachwytu, jakie to wszystko piękne. Na mnie to nie robi wrażenia. Byłam już na tylu świętach i imprezach, że przyzwyczaiłam się. Jest słoneczny dzień, a ludzie wokół nas tryskają energią. Wyróżniam się trochę z tłumu, ponieważ większość osób jest z rasy ludzkiej lub Gungańskiej. Od czasu do czasu mijamy innych odmieńców takich, jak ja. Mija południe i zbliża się wieczór. Słońce zaczęło zachodzić za horyzont rzucając pomarańczowe światło na miasto. Lampki pozawieszane nad naszymi głowami zaczynają błyszczeć na różne kolory tęczy. Większość gości zaczyna zbierać się pod olbrzymią sceną. Zakładam głębiej kaptur i ciągnę przyjaciółkę w kierunku sceny.
 - Idź. Wymieszaj się z tłumem, jakby coś się działo nie wnikaj w to. Ukryj się. - Ściskam jej przedramię i wpatruję w oczy.
 - Ale... - Kręci głową.
 - Nie ma żadnego ''ale''. Nie chcę, by coś ci się stało - informuję ją, a następnie popycham w kierunku tłumu. Widzę jak odchodzi, jej falowane rude włosy wyróżniają się ze zgromadzenia. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że popełniam ogromny błąd. Potrząsam głową i oddalam się, pozostawiając za sobą Meri. Co może jej się stać? Nic. Zadbałam o to. Ma się schować w tłumie, a w wypadku zagrożenia może wrócić do mieszkania. Idę przed siebie, starając się zapanować nad myślami. Nie wytrzymuję i odwracam się przez ramię. Dostrzegam ją, rozmawiającą z jakimiś dzieciakami w naszym wieku. Ona także się odwraca. Spostrzega, że na nią patrzę i posyła mi skinienie głowy oraz motywujący uśmiech. Odwzajemniam go i odchodzę. Czas dla mnie zwalnia tak, jakby wszystko obok mnie działo się w zwolnionym tempie. Idę przez tłum widząc swój cel. Dochodzę pod scenę i czekam. Nie wiem na co, ale wtedy to słyszę.
 - Witajcie! - Po przeciwnej stronie całego placu pojawia się Padme. Stoi na latającej platformie. Dałam się wykiwać, czuję to. Zaczynam się przedzierać do przodu, a czas przestaje dla mnie istnieć. Nie słyszę krzyków radości ludzi obok, ani tego co mówi senator. Wiem, że za chwilę się coś stanie. Wszyscy zachodzą mi drogę. Przepycham się. Jestem już obok, już zaczynam myśleć, że wszystko będzie dobrze. Nadal nic nie słyszę i próbuję dostać się bliżej. Do moich uszów dochodzi odgłos wystrzału. Zerkam przez ramię i widzę. Snajper. Odwracam się, jak w zwolnionym tempie. Amidala nadal mówi coś do tłumu. Wyskakuje posługując się mocą, a w powietrzu włączam miecze. Ląduje na scenie i w ostatniej sekundzie zdążam odebrać strzał. Odpycham Padme do tyłu i zostaje zaatakowana z trzech stron przez strzelców ukrytych w tłumie. Świat wraca do swojego normalnego tempa. Słyszę wrzaski i staram się odbijać wszystkie strzały. Ludzie uciekają, a ja nadal nie widzę oprawców. Po chwili obok mnie pojawiają się Jedi. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że Anakin i Mick stoją obok mnie z włączonymi mieczami. Słyszę zamieszanie za plecami, ale jestem zbyt zajęta niewidzialnymi napastnikami, że nie mam czasu się odwrócić. Moc mi wtedy podpowiada. Odwracam się i odpycham Micka. Próbuję odbić strzał, ale nie zdążam. Pocisk trafia mnie w prawe ramię.
 - Au! - Jęczę i upadam.
          Czwarty strzelec, przebrany za jednego z ochroniarzy Padme. Pozostali mundurowi się nim zajęli. Przyciskam rękę do krwawiącego miejsca i zaciskam mocny oczy. Dam radę. Wstaję i chwiejnym krokiem chwytam miecz. Powracam na moje wcześniejsze miejsce i pomagam pozostałym. Anakin posyła mi spojrzenie, żebym nawet nie próbowała walczyć, lecz go ignoruje. Mick wrócił już na swoją pozycję i mocno zaciska dłonie na mieczu.
          Nie ma już ludzi na rynku. Została tylko trójka strzelców ukrywająca się po różnych stronach placu. Spod platformy wybiegają żołnierze i biegną w kierunku zdrajców. Dostrzegam, że ruszają w kierunku ucieczki. Stoimy wszyscy przyglądając się, kiedy czuję przeszywający ból w brzuchu, wtedy se przypominam. Snajper. Jak mogłam zapomnieć. Upadam po raz drugi. Dotykam rękami brzucha. Tracę siły lecz czuję silne ramiona podtrzymujące mnie. To Mick. Wygląda na przerażonego. 
 - Niezłe wejście, co? - mówię i tracę przytomność. Upadam na jego silne ramiona i nie pamiętam już nic.










---


( Uwaga dla wszystkich! Zapraszam do czytania tego postu podczas tej piosenki:
https://www.youtube.com/watch?v=afTDKOoFXWE
Jeśli ktoś idealnie zacznie czytać równo z muzyką i w jej tempie, wiele elementów będzie się w ciekawy sposób pokrywać. )

Mam nadzieję, że Ci którzy słuchali muzyki, wszystko idealnie im się pokryło.
Rozdział krótki, ale specjalnie jest taki bo chciałam, żeby zakończył się w momencie upadku Ahsoki.
Nie wiem co tutaj jeszcze napisać...

Dedykuje rozdział Magdzie.


sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 5

Meri: 
               Siedzę na lodowatej podłodze i liczę rysy na boku kontenera. 49, 50, 51...
- Inaczej sobie wyobrażałam podróż - zaczynam, po raz kolejny ten sam temat, ponieważ zaraz zwariuje. Ahsoka siedząca na przeciwko mnie w pozycji medytacji marszczy z irytacji brwi.
 - Wałkowałyśmy ten temat 10 razy. - Nie otwiera oczów. - Lecimy na gapę statkiem towarowym, ponieważ dostaniemy się nim szybciej. - Słyszę irytacje w jej głosie.
 - Eh... No dobra. - Kładę się na podłodze i wpatruje w sufit. Nudzi mi się, a zostało jeszcze kilka godzin lotu. - O czym w ogóle była ta wizja? - pytam, bo dopiero teraz dotarło do mnie, że nie wiem tego. Ahsoka otwiera oczy i wpatruje się we mnie o chwile za długo i wiem, że coś jest nie tak. Siadam na przeciwko niej, oczekując odpowiedzi.
 - Senator Amidala jest w niebezpieczeństwie - oznajmia, ale nie dodaje nic więcej.
 - Ale przecież są z nią Jedi, co nie? - Przyglądam jej się spod przymrużonych powiek. Zadaniem Jedi jest ochrona pani senator, a nie nasza.
 - Mam dziwne wrażenie, że coś się stanie i muszę tam być. - Na tych słowach kończy się nasza dyskusja.
               A ja odczuwam coś dziwnego. Dziwną siłę przepływającą w moim ciele. Wtedy Ahsoka siedząca naprzeciwko mnie znika, a ja znajduję się w ciemności.
               Dostrzegam jakby we mgle mężczyznę w długim płaszczu i kapturze. Przebywa w jakimś zakamarku na dolnych poziomach Courscant. Stoi przed drzwiami, a po chwili wyciąga spod płaszcza zawinięte niemowlę. Kładzie dziecko na schodach domu i wtedy to zauważam. Na kocyku leży kartka z napisem.
''Ma na imię Meria Eres''
              Gwałtownie wstaję i uderzam głową w nachyloną nade mną togrutankę. To byłam ja. Mój mózg analizuje tą sytuację.
 - Nie uwierzysz - mówię szybkim i piskliwym głosem do dziewczyny, która rozmasowuje guza na czole.
 - Co? Śniło ci się, że jesteś latającym jednorożcem? - pyta śmiejąc się.
 - Spałam? - Podnoszę się i staje obok przyjaciółki.
 - Tak spałaś.
 - Widziałam... - Szukam odpowiednich słów by to opisać. - Widziałam mężczyznę, chyba mojego ojca, zostawił mnie - stwierdzam w końcu. Soka bacznie mi się przygląda i każe opowiedzieć wszystko. Kiedy kończę skracać jej moją krótką historię, oznajmia:
 - Doznałaś wizji przeszłości. Moc chciała żebyś to zobaczyła, albo ty tego chciałaś. - Wpatruje się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami.
 - Zawsze pragnęłam wiedzieć co się stało, dlaczego trafiłam pod tamte drzwi, ale akurat teraz o tym nie myślałam.
Zanim Ahsoka zdąży coś powiedzieć w magazynie zapalają się czerwone lampki.
 - Lądujemy - oznajmia. I biegnie do wyjścia. Ruszam za nią, kiedy po 15 minutach drzwi się otwierają szybko wybiegamy z kapturami zarzuconymi na głowę. Roboty odpowiedzialne od rozładunku krzyczą coś.
 - Byłaś kiedyś na Naboo? - pytam biegnącą przede mną Ahs.
 - Nie, ale dużo czytałam na temat tej planety. - Przyśpiesza i wpadamy do miasta na ulice. Dziewczyna zrzuca płaszcz, a ja robię to samo, biorąc głęboki wdech. Rozglądam się po raz pierwszy po nowym otoczeniu i moje usta formują słowa ''wow''. Całe miasto jest przeszklone i piękne. Ludzie przechodzą obok nas uśmiechnięci i weseli. W żadnym stopniu nie przypomina to Courscant.
 - Chodź, parada jest dopiero jutro, a teraz musimy znaleźć miejsce do spania. - Ciągnie mnie wzdłuż alejek, a ja widzę na wielkiej budowli zegar. Dochodzi 21:00, a miasto lśni blaskiem. Kto by pomyślał, że wczoraj o tej godzinie pracowałam z byłą Jedi, jako kelnerka.
 - Kurde. - Wyrywa mnie z zamyśleń głos Soki.
 - Co...? - Nie zdążam dokończyć, bo nastolatka ciągnie mnie w kierunku bocznej ścieżki. Stajemy w cieniu. Ahsoka nakazuje mi znakiem milczenie. Stoimy tak w zakamarku dobre pięć minut po czym Ahs w końcu kiwa na znak głową, że możemy iść dalej.
 - Dlaczego?
 - Widziałam mojego znajomego. - Kiedy na nią zerkam tłumaczy. - Jedi.
 - Uuu. - Wypuszczam z gwizdem powietrze. - Przyjaciel?
               Na moje pytanie kiwa jedynie głową i przyśpiesza. Zastanawiam się dlaczego nie mogli nas zobaczyć. Było kilka powodów...
 - To ten cały Mick? O którym nic mi nie mówiłaś. - Ostatnie zdanie mówię z wyrzutem.
 - Tak. To był mój Mick. - Słowo ''mój'' wpada mi w ucho.
 - Mój? Masz na myśli chłopak? - Togrutanka staje jak wryta na moje pytanie.
 - Mer - mówi stanowczo - Byłam Jedi. A Jedi nie mogą się przywiązywać - powtarza. Ale widzę, że ta zasada nie była dla niej zbyt ważna. Relacja z jej mistrzem ją przekreśla.
 - Okej. - Podnoszę ręce w geście poddania, niemniej jednak posyłam jej uśmieszek mówiący, że jej nie wierzę. Idziemy dalej w milczeniu, które żadna z nas nie przerywa.
 - Ahsoka? - Słyszymy za sobą dziewczęcy głos. Obie odwracamy się w tej samej chwili i widzimy niebiesko skórą dziewczynę w naszym wieku. Z tego jeśli dobrze się orientuje jest ona z rasy Pantoranek.
 - Riyo. - Ahsoka wymawia to imię powoli, a po chwili się poprawia. - Senator Chuchi.
 - Przestań z tymi formalnościami. - Rzuca się togrutance na ręce, która odwzajemnia gest.
 - Co tu robisz? Słyszałam, że odeszłaś z Zakonu - mówi i spogląda swoimi złotymi oczami na Ahsokę. Moja przyjaciółka kiwa głową, a po chwili dodaje.
 - Mogę cię prosić o przysługę? - pyta Soka.
 - Zrobię wszystko o co mnie poprosisz.
 - Nie możesz nikomu na razie powiedzieć, że nas widziałaś - mówi wskazując na mnie głową. Pantoranka zerka na mnie, następnie na Ahsokę.
 - Dlaczego?
 - Nie mogę ci zdradzić, ale nikt nie może wiedzieć, że tu jestem. - Dotyka ręką ramienia swojej znajomej. - Proszę.
 - Dobrze - Dziewczyna, która jednak wygląda na trochę starszą od nas kieruje swój wzrok na mnie. - Jestem senator Riyo Chuchi z Pantory, ale przyjaciele mówią do mnie po prostu Riyo. A każdy przyjaciel Ahsoki to także mój - Wyciąga w moim kierunku rękę, a na jej buzie wpływa uśmieszek.
 - To zaszczyt panią poznać. Jestem Meri - odwzajemniam gest. Z tym zaszczytem przesadzam, ale wiem od różnych osób, że tak właśnie się powinnam zachowywać.
 - Musimy już iść Riyo - stwierdza Soka. Żegnamy się z senator i odchodzimy. Dziwi mnie, że Tano przyjaźniła się z takimi ważnymi osobami... Ahs podobno nigdy nie była na Naboo, ale bez problemu wie dokąd iść i gdzie skreślić.
 - Skąd to wszystko wiesz? - pytam, nie doczekuje jednak odpowiedzi. Gdy zerkam na togrutankę widzę uśmiech na jej twarzy.
               Dochodzimy do taniego motelu niedaleko rynku. Przez okno z pokoju widzimy trwające przygotowania do jutrzejszej parady. Otwieram usta ze zdziwienia jakie to wszystko piękne i cudowne. Na mojej przyjaciółce nie robi to wrażenia, ale widzę, że coś ją gnębi.
 - Co jest? - pytam siadając obok niej.
 - Nic - ucina temat. - Jestem zmęczona. Idę spać. - Mija mnie i kieruje się w kierunku sypialni.












Witajcie Misiaki!
Kolejny rozdział za nami. Wiem, że krótki i mało się dzieję, ale nie chcę strasznie pędzić z akcją.

A teraz najważniejsza rzecz, zapewne spostrzegłyście to BOSKIE, CUDOWNE, IDEALNE tło. Dostałam je na zamówienie od Wiki i z całego serca Ci dziękuje. Jest Genialne ;* ;*

Niedługo na tym blogu pojawi się jeszcze jedna nowa zakładka a mianowicie ''Wcześniejsze lata'' czy coś w takim stylu. Będą tam wcześniejsze historie z okresu życia Ahsoki w zakonie Jedi. Najwięcej będzie razem z Mickiem i tym jakim cudem zostali padawanami bohaterów Republiki.

Przepraszam za te straszne akapity...

Ale na razie zapraszam do komentowania. Każdy komentarz mnie motywuje i wiem, że ktoś to czyta. Jeśli ci się podoba a nie chce ci się bawić w komentowanie napisz po prostu ''.''.

Rozdział dedykuje Wiki Skywalker za to cudne tło <3

piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział 4

Ahsoka:
            
               Ten dzień mnie wykończy. Uwalniam Anakina i przygotowuje się mentalnie do rozmowy z nim. Jednak zanim zdąży coś powiedzieć przez drzwi wpadają ochroniarze. Po ich stroju mogę stwierdzić, że są z Naboo. Zapewne ich zadaniem jest ochrona Padme.
 - Musimy iść pani senator - oznajmia jeden z nich.
 - Jeszcze chwila - przerywa mu Skywalker.
 - Nie mamy na to czasu mistrzu Jedi. Musimy iść statek czeka - informuję. Wybraniec próbuję dyskutować, ale przegrywa i wszyscy wychodzą. Posyła mi spojrzenie w stylu ''Przepraszam, wrócę tu''. Kiedy drzwi się za nimi zamykają siadam na pobliskim stołku.
 - Cóż obstawiałam, że se pogadacie - Przysiada się do mnie Meri, która przestała się już na mnie chyba złościć.
 - Ma obowiązki - tłumacze, lecz sama też czuję się zawiedziona. Ale czego się spodziewałam? Wybrałam drogę w której nie ma miejsca dla Anakina. Na zegarze nad drzwiami wybija 4 nad ranem, a Mer ziewa.
 - Chodź nic tu po nas - Wstaje, a ja za nią.
               Do domu trafiamy po kilkudziesięciu minutach. Od razu padamy na łóżka. Cały wczorajszy wieczór i noc przepracowałyśmy. Jesteśmy padnięte. Choć oczy mi się kleją nie mogę zasnąć. Myślę o ostatnich wydarzeniach... Bójce w barze, minie mistrza, nadziei w jego oczach... Przypominają mi się też sprawy sprzed 5 miesięcy, a po moich policzkach płyną łzy. Nie dowierzam jak Bariss mogła to zrobić... Byłyśmy koleżankami, może nie przyjaciółkami, ale koleżankami. Zniszczyła wszystko na czym mi zależało, ale przebaczyłam jej. Wybaczyłam jej, bo dzięki niej zrozumiałam, że dla Jedi liczą się jedynie dowody... Ale co mieli zrobić? Bronić mnie? Dowody mówiły same za siebie chociaż, że były fałszywe. Tylko Anakin o mnie walczył... Obi-wan i mistrz Plo byli w radzie na pewno stali po mojej stronie, ale reszta mistrzów Jedi się mnie wyparła. Byli jeszcze moi znajomi i przyjaciele. Ale czego może dokonać grupka podawanów? Nawet nie wiem czy rzeczywiście mnie bronili... Może uwierzyli w te kłamstwa. Mogę jedynie przypuszczać jak się zachowali tak samo, jak zachował się Mick. Przypominam sobie chwile razem z nim. Dni, zabawy, treningi, wygłupy... Czuję ostry ból brzucha i zwijam się na łóżku. Dlaczego? Dlaczego ja?! Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Kręcę gwałtownie głową, aby odepchnąć wspomnienia z dawnego życia, ale one napływają jedne po drugim... I wtedy doznaje wizji.
Statek. Rozpoznaje go, należy do Padme. Jest w kolorystyce charakterystycznej dla Naboo.
Anakin, Obi-wan, Mick i Padme na jego pokładzie.
Dostrzegam kolejne obrazy, które szybko się zmieniają.
Planeta, Naboo.
Widzę pałac królowej przed którym zebrał się tłum.
Padme wygłaszająca przemówienie na placu przed zamkiem.
Słyszę strzał, a po chwili Amidala pada na podłogę.
Zamieszanie. Jedi przedzierający się przez tłum.
Kolejne strzały...
Krew.
               Wizja się kończy. Szybko zrywam się z łóżka i staję na równych nogach. Padme jest w niebezpieczeństwie tak, jak i mistrzowie. Coś się szykuje. Staram się zanurzyć w Mocy, ale nic nie dostrzegam. Przypominam sobie. Skywalker i Amidala się śpieszyli... Śpieszyli, bo mieli lecieć. Misja dyplomatyczna. Biegnę do małego starego komputera Mer i go odpalam. Wpisuje różne hasła i odnajduję stronę.
''Senator Amidala dziś wraca na Naboo, aby prowadzić rozmowy z... Jutro wieczorem wygłosi uroczystą przemowę na placu przy rynku...''
               Wpis został dodany parę godzin temu. Zaczynam gorączkowo myśleć. Skoro lecą tam mistrzowie powinni ochronić senator, ale nic mi nie daje pewności. Podrywam się i biegnę do szafy. Wyciągam zwykły plecak i wrzucam do niego parę ubrań. Następnie odrywam panele w podłodze i wyciągam moje miecze. Przyglądam im się i obracam w dłoni.
 - Co robisz? - Słyszę głos Meri i się odwracam. Kiedy dostrzega miecze otwiera usta. - Wracasz?
 - Nie, lecę na Naboo - oznajmiam.
 - Po co? - Wygląda na zaskoczoną.
 - Miałam wizuje. Muszę lecieć - Kieruje się do salonu. - Nie mam czasu by ci wszystko opowiadać, muszę iść.
 - Świetnie, daj chwile tylko się spakuję - Idzie do szafy i wyciąga drugą torbę.
 - Eeee? - Jestem zdezorientowana jej zachowaniem.
 - Lecę z tobą - Posyła mi uśmiech. - I bez dyskusji.
 - Posłuchaj... - Odwracam się gwałtownie do przyjaciółki.
 - Nie. Nie chce mi się tu zostawać bez ciebie. I nigdy nigdzie nie byłam - oznajmia.
 - Nie stać nas na 2 bilety - Zakładam ręce na piersi. Nie może ze mną lecieć to zbyt niebezpieczne. Wiem, że jest uparta, ale nie dopuszczę by jej się coś stało.
 - O to się nie martw - Wyciąga z głębi szafy woreczek pełen kredytek. Moje usta formują słowo ''skąd'', ale zanim zdążę je wypowiedzieć Mer wzrusza ramionami. - Długa historia - tłumaczy.
 - A co z pracą? - pytam, szukając ostatniego koła ratunkowego.
 - Nie mów, że serio cię to obchodzi - Zarzuca spakowany plecak na ramiona. I tak szczerze ma racje praca mnie w ogóle nie obchodzi. Nie chce jej narażać, ale tutaj także nie jest bezpiecznie.
 - No dobra - Wzdycham. - Ale się mnie słuchasz? - Stawiam warunek. Nie mogę uwierzyć, że się na to zgadzam.
 - Tak jest kapitanie - Salutuje mi i szybko wiąże rude włosy w kitkę. - Kierunek Naboo. Cel uratować świat! - Przewracam oczami na jej słowa.
               Wychodzimy przez drzwi, a w ostatniej chwili zerkam na zegar. Dochodzi 10 rano, co oznacza, że dość długo rozmyślałam. Wypadamy na zatłoczone uliczki i biegniemy w kierunku taksówki. Informujemy kierowcę, aby zawiózł nas na lotnisko. A ja mam dziwne przeczucie, że wzięcie Meri ze sobą było fatalnym pomysłem. Zerkam na nią z ukosa, a Moc mi coś podpowiada. Co? Nie potrafię rozszyfrować, niemniej jednak czuję ciemną stronę. 













Kochani!

Tu znowu ja z nowym rozdziałem. Pisałam go 3 razy i 3 były całkowicie inne :) Tylko w tym nie doszło do rozmowy między Anakinem i Soką bo nie miałam siły pisać jej kolejny raz...

Mało się dzieje tu się zgadzam... i mamy już 4 rozdział i nadal jest ten sam dzień... A następny rozdział to nadal ten sam dzień... No cóż mam szczerze nadzieję że nie wszystkie dni będą rozpisywane na 5 rozdziałów ;)

Rozdział króciutki za co bardzo bardzo przepraszam ;)

Piszcie komentarze ;*

Dedykuję ten rozdział:
Sithari Nightshade